kto tam
kto zaczyna się za twoją skórą
kto przesuwa twój cień po podłodze
kto podsuwa ci sny które zapominasz
i te myśli które uważasz za swoje
kto ci mocno uderzył do głowy
kto cię nagle obrócił na pięcie
kto tam wziął i wyszedł z ciebie
żeby raz wziąć cię w swoje ręce
zaczyna się za twoją skórą
przesuwa twój cień po podłodze
za kogo ubierasz się w lustrze
do kogo tak pijesz do rana
kto jest wszystkim tym czym jesteś
i jest sobą kiedy ciebie nie ma
podsuwa ci sny które zapominasz
i myśli które uważasz za swoje
kogo teraz wystawiasz do wiatru
kto cię zawsze wystawia do deszczu
kto by pomyślał żeby to wymyślić
kto ci do tego
gdzie kończą się moje słowa
poezja kończy się tam gdzie ja się zaczynam
i moje tępe szczyty moje kłamliwe doliny
kręte promienie słońca w korytarzach tęczówki
trzydzieści stopni mrozu trzydzieści stopni
w cieniu
skrzydeł anioła stróża z całkiem innej bajki
z zatrzaśniętymi na amen ustami jak pestki
aroganckich moreli farbowanych brzoskwiń
udających najlepszą monetę w okowach
twoich ramion
skazanych na zagładę jak wenecja i paryż
jak pijane pielgrzymki rogatych ślimaków
w poprzek mokrej szosy w poprzek suchej dłoni
która uciszy ten wiersz i wtedy nareszcie
będziemy mogli zasnąć
poezja tam się zaczyna gdzie kończą się moje słowa
za późno niż wcale
zwracam się z uprzejmą prośbą o podanie
mi powodów dla których jeszcze żyję
i o złożenie mnie w grobie od deski do deski
na wznak na zawsze z głową w chmurach
bo chociaż znam języki ludzkie i anielskie
chociaż mam dar prorokowania
a żadna tajemnica nie ma dla mnie tajemnic
i chociaż wszystkie mądrości
zostały przeze mnie zjedzone
a moja wiara wciąż jeszcze
modeluje krajobraz
to jednak nie mając miłości
jestem miedzią dźwięczącą
jestem cymbałem
jestem niczym
i jak słusznie zauważył święty
nawet jeśli rozdam wszystkie ciuchy książki i kompakty
a ciało wydam na spalenie
nic mi to nie pomoże
cienką kreską
są przestrzenie na świecie bardziej niewiarygodne niż między mną a tobą (Josif Brodski)
na przestrzeni czasu
zdołałam narysować tylko jedną kreskę
i nawet nie pamiętam
czy miała coś łączyć
czy dzielić
na przestrzeni czasu
słowa zdołały obalić moje panowanie
dziś pojęcia mnożą się niepojęte
a myśli nie nazwane krążą po suficie
i tylko każda kreska na tej kartce
ciągle prowadzi w twoją stronę
i tych niewiarygodnych obrazów
które wciąż malujesz tak lekko
jakby na kromce chleba łyżką pełną miodu
nim twoja śmierć podwoi potroi ich ceny
koziorożec
wysłała mu list z fantastycznym
okrągłym znaczkiem bo facet na poczcie
pochodził z dokładnie tego samego zaśnieżonego
miasta którego nazwę przeczytał na kopercie
a kiedy poprosiła o jakiś fajny znaczek
pomyślał że jest ładna i szkoda
że ładne dziewczyny nie zwracają
na niego uwagi
ten co dostał list najpierw długo obracał
go w palcach próbując przypomnieć sobie
tamten dzień i tamtą noc i każde słowo
które padło i nie padło między nimi ale
nie miał czasu wiec wsunął list
do szuflady i tam go zapomniał
a w potem w nocy pił tak długo
aż zapomniał o niej
czwarta rano kolejny raz obraca w palcach
pustą kopertę i nie może znaleźć sobie
miejsca w pustym mieszkaniu i jest o wiele
za późno albo za wcześnie żeby zadzwonić
wiec znowu czyta list i znowu myśli
o niej a ona nie
bo facet z poczty miał w domu
fantastyczną kolekcję znaczków
na podstawie nature
naukowcom udało się właśnie opisać zawrotną architekturę
dwudziestego drugiego ludzkiego chromosomu
naukowcy odkryli wreszcie prawdziwe uroki rybosomów
i czar trójwymiarowych kłębuszków białek
z radości pospadali ze sterylnych stołków
wymienili aseptyczne uściski dłoni obstawili zakłady na nobla
naukowcy ustalili że wszechświat jest płaski
a gdyby energia była mniej gęsta to przypominałby siodło
ale nawet płaski wszechświat może spać spokojnie
dopóki czuwają nad nim mikroskopy naukowców
i tylko naukowcy nie mogą zasnąć bo nikt nad nimi nie czuwa
a ich wygodne domy są ślepe i głuche
ich eleganckie żony tresują psychoanalityków
ich genialne dzieci bawią się w piratów komputerowych i sieją wirusy jak internet długi i szeroki
nocą naukowcy odkrywają że już im się nie chce żyć i błyskawicznie zapominają o tym
bo za dnia znów czują na karku oddech młodszych zdolniejszych kolegów
tych co na razie tylko uwodzą im żony ale wkrótce zagarną sekretarkę i stołek
oraz bitne armie laboratoryjnych szczurów
mimo to naukowcy nie poddają się i nature znów donosi że ciąża poprawia pamięć
a kto rano wstaje temu pan bóg daje więcej kortyzolu czyli ochoty do życia
naukowcy podejrzewają że życie pochodzi z kosmosu
i z całą pewnością stwierdzają że czosnek odstrasza wampiry
mountaga ba
mój czarnoskóry małżonek
z ustami pełnymi ryżu
dał za mnie trzydzieści wielbłądów
i dorzucił dwie krowy
co ja z tym zrobię w krakowie
taga ma okulary
oraz imię wielkiego marabuta
jego włosy są krótkie jak nazwisko
którym mnie poczęstował
spod jego palców toczą się dzwonka
ryby szczęśliwej w bananowym sosie
marchewki w mleku kokosowym
krople miętowej herbaty
roznosi go i nosi mnie na rękach
przytula i słucha mnie jak reggae
cała mieszczę się w jego dłoniach
cała biała
mój błyszczący małżonek
pachnie pieprzem i solą
najchętniej bym go zjadła
mitologia agaty
kiedy miałam trzy miesiące opowiada przekłuwano mi niedrożne kanaliki łzowe
nowocześnie uzbrojona po zęby armia igieł rozbroiła w mig minowe pola skroni
i podbiła z hukiem świat pod powiekami
tam gdzie wyobraźnia powoli konała ze śmiechu
podpisaliśmy kapitulację żebym mogła swobodnie
na równi z innymi okazywać wzorowy smutek lub cieszyć się z przywileju płakania ze złości
zapala kolejnego papierosa życie bez łez no pomyśl tylko co za koszmar
kiedy miałam trzy lata uśmiecha się wyrwano mi język wyprowadzono nas w pole
każdemu dziecku rosły w ustach kwiaty do dziś pamiętam ogrodnik robił z nich wiązanki
a krawiec wszywał na ich miejsce wygodne języki z gałganów trochę szczypało
ale potem znowu zazieleniły się łąki i usta jak nowe porosły nam trawą
a miękkim językom niestraszne najstraszliwsze bzdury
tylko tamtych kwiatów już nie ma ale wyobraź sobie
jak tu palić papierosa z kwiatem w ustach
kiedy miałam trzydzieści lat milczy długą chwilę straciłam głowę
po prostu obudziłam się ze łzami w oczach z cudzego snu o masakrze na wypalonych łąkach
w koszmarnym domu gdzie cudzy mąż czekał na śniadanie i cudze dzieci
trzeba było szybko zaprowadzić do szkoły
a w lustrze czekała gotowa obca twarz i nie było innego wyjścia
tylko umalować obce wargi i wynieść z łazienki uśmiech jak ulał wiesz
agata łapie się za cudzą głowę do dzisiaj nie rozumiem jak to się stało niemożliwe
jakaś ty głupia śmieję się do łez
i pokazuję język z gałganów
ogniem i solą
gdy już ze wszystkich czasów zostawał nam przeszły był to znak i okazja że należy odejść
zmierzyć się z innym czasem zmierzyć swój cień na drodze
ale po zmianie czasu szły dni niepewne dnia ani godziny ani koloru nieba
i pytaliśmy soli jaka będzie pogoda rzucaliśmy ją w ogień powracała słońcem
wtedy żegnaliśmy sól gasiliśmy ogień opłakiwali przeszłe kąty i linie proste
pakowaliśmy rogi i skrzydła nabierali wody w usta
szliśmy od czasu do czasu szukając właściwej pory by zacząć się od nowa
a nasze kręcone stopy śmiały się cicho z mijanych kilometrów
jeżeli zasypialiśmy to płytko tuż pod skórą ukochanego ciała w zasięgu małego palca
reszta palców czujnie uchylała powieki gdy nagle trzeba było ruszać dalej
czasami w kolejny sen w skórze innego ciała
aż niespodziewanie dla wszystkich doszliśmy do siebie powoli po omacku
wydeptując ścieżki od stóp do głów i choć już było po czasie noc zakrzepła w pościeli
a woda zastygła w profil naszych zmarszczek już nie chcieliśmy kręcić dalej
a że po czasie szły czasy niepewne dnia ani godziny ani koloru nieba
jaka będzie pogoda spytaliśmy soli
sól rzucona na ogień powróciła deszczem
zgasiliśmy płomień
zjedli sól
z popiołem
na rozpięcie skrzydeł
każdy dostanie własny
ułamek nieba. wystarczy
na rozpięcie skrzydeł.
wystarczy dla marcina
lutra i dla martina luthera kinga.
wystarczy dla bogu
ducha winnej lukrecji borgii
i bogu ducha winnej królowej
jadwigi. wystarczy dla wszystkich.
będzie osobny kawałek
nieba dla wujka krzysztofa
który zmarł tak nagle
i dla babci wisi która
cierpiała tak długo.
niebo będzie jak nieskończenie
ciepły i pachnący plaster miodu
brzęczący od pień anielskich
we wszystkich językach i tonacjach.
a mój skrawek nieba będzie
tuż obok twojego.
wystarczy na rozpięcie skrzydeł.
pastorała
wyłączyli nam prąd i gwiazda nie świeci
ślepe anioły uderzają o kominy betlejem
ciekawe jak tu kochać w ciemno
nie widząc nawet swoich paznokci
brną poprzez styczeń trzej królowie z kozą
zamyślony ksawery ambroży wesołek
roztańczony january zasuwa polonezem
byle na zły adres do niewłaściwej szopy
na dworcu rumuni zbierają na ofiarę
pierniczki pachnące jak grzyby po deszczu
a ja szukam po ulicach mojej szklanki
z herbatą całkiem ściętą lodem
fajerwerki strzelają w niebo od południa
i trup się ściele gęstą koronką na śniegu
walą się gwiazdy nieprzeliczonym stadem
na karki gipsowym pastuszkom
już niedaleko do szopy tam nikt nas nie znajdzie
aż tu królowie szaleńcy zjeżdżają na nartach
szybko w skos policzka i dalej wargami
kiedy połykam ich nagle mają smak miodu i krwi
sąsiedzi zrywają ostatnie kwiatki z kalendarza
pustą szklankę bez trudu znajduję w łazience
dla świętego spokoju między klozetem a wanną
pralka nie chodzi przecież wyłączyli prąd
na jedną kartę
chudy mojżesz ustawia opasłe pasjanse
na podłodze zarosłej rzadkim lasem niedopałków
a bóg wychyla spośród kart swą nieopisaną głowę
i grzmiąc pakuje mojżesza w niewysłowioną
kabałę
darowanemu mojżeszowi nie zagląda się w zęby
do chudego mojżesza zwraca się przez złote
bramy zębów obsadzone przez szczerbatych łuczników
oblężone przez złotoustych handlarzy plagami
chudemu mojżeszowi nie zagląda się w ręce
na darowanego mojżesza patrzy się przez palce
przez całe morze palców czerwonych od krwi
skąd uniesie ocalałe z trwogi boże plagi
chudy mojżesz ma czerwone uszy i po uszy
pustyni więc na ruchomych piaskach ustawia kabałę
wtedy bóg wystawia z kart nieopisany czubek
nosa i zsyła mojżeszowi śmierć jak mannę z nieba
martwemu mojżeszowi nie zagląda się w duszę
na martwego mojżesza patrzy się pod słońce
pustyni nad którą kołuje teraz odrzutowy anioł
stróż mojżesza co życie postawił na jedną chudą
kartę
ostatnio deszcz
rycerze płaczu przyjechali do mnie
na swoich bladych załzawionych koniach
mkną powiekami
powiedz w czyich dłoniach
ukryję oczy zryte kopytami
maluję w lustrze niewesoły pejzaż
drżą mokre wargi na dzisiejszej twarzy
spływa rumieniec
rzęsy opadają z krzykiem
na słone niebo zamknięte w kałuży
plemiona smutku goszczę dziś u siebie
więdną szałasy wokół moich skroni
pachną ogniska
czekaj pójdę do nich
zapolujemy na ostatni uśmiech
głowa na karku
Janus udaje dwóch Ale zawsze był jeden (Ramón Buenaventura)
była małą zarozumiałą dziewczynką
wyjadała cukierki kupowane na kartki
opowiadała sobie bajki kłóciła się z bratem
dorastała szybko i bezwiednie przerosła
świętego mikołaja przerosła lodówkę
pogubiła klocki lego wiarę w siebie
napiła się koniaku dała się pocałować
ścinane włosy odrastały szybko jak paznokcie
walkman przyrósł do uszu jak szminka
do warg dalej nie dzieje się nic
godnego uwagi najpierw trochę
utyła potem trochę schudła czasem
sypia z kimś czasem sypia
sama czasem nie może
zasnąć poluje
wtedy na moje sny tropi moje myśli
każdą cholerną migreną dzieli się na pół
lustruje moje zmarszczki z drugiej strony lustra
zawsze trochę niepewna jakby nieobecna
szturmuję kalendarz z jej głową na karku
z wyboru
I knew I could not stay unless I knew I could leave. (Oriah Mountain Dreamer)
jestem. minęło południe u poety zapisane prozą wąską wskazówką źrenicy. umarły poeta
z ekranu wydaje przyjaciół a skupiony reżyser zaciera ręce spocone od długiego czekania.
jestem i liczę znaki. pająk z mojej szafy wystawił łeb odurzony zapachem podkoszulków:
przeraził mnie śmiertelnie i nie dał się zabić. podobno będą z tego pieniądze:
to znak.
są inne.
czwartek: mam wypadek w tatrach wyśnionym autokarem spadam w przepaść
z wycieczką dzieci które oklaskują serpentyny. wszyscy przeżyli. prosto ze snu wpadam w jawę
piątek: w tatrach autobus pełen krzyków dzieci z piskiem wpadł w przepaść. nie ma ofiar. znak?
ofiarą został czteroletni obywatel tego kraju który styczniową rzeką dopłynął do nieba
a na innym brzegu żywy czteroletni obywatel małym carnym klucykiem okrada samochody
ja będąc małą dziewczynką kradłam czekoladki i kierowałam biegiem świata i jego snów
teraz już nie.
i już nie zwierzam się mamie bo w niedzielę śniła że jest w mojej głowie
odtąd potrafi przeczuć przyczyny każdej chandry i udaje że nie wie kiedy zakładam rodzinę.
rozkładam ręce. jestem dokładnie stąd dotąd. za długa o parę lat za ciężka o kilo snów
to ja: epizod w życiu rzeczy. a propos mój obcas ogłosił niepodległość i rzucił mnie w pół drogi
przez ten świat. i wciąż jestem. bez buta bez powodu czy we śnie czy na jawie ale jestem sobie
i tak mi się wydaje że są na świecie rzeczy które z wyboru śnią się tylko
filozofom.
akt wiary
co mi pisane to mnie nie minie
wszystkie listy bez adresata książki z dedykacją
telegramy bez podpisu zaproszenia donikąd
jabłonie znajdą jabłka co upadły za daleko
górnicy znajdą góry a ja siebie
co mnie nie zabije to mnie wzmocni
ta inwazja bólu w zatokach mojej głowy
to trzęsienie ziemi w kręgosłupie
ten wybuch epidemii samotności
od tego się nie umiera
więc żyję słuchając niesłychanej
piątej symfonii milczenia telefonu
długo oczekiwane listy piszę sama
a kto pode mną dołki kopie
sam mi wpada w ramiona
na wylot
zajrzyj kiedyś powiedział ma takie ładne usta
zaglądam tuż za progiem
przyklejony do zębów kawałek uśmiechu i resztki sałaty
zwinny język w kolorze jamnika
pomaga przecisnąć się przez wąskie gardło
przedpokoju wieszam płaszcz
z kuchni dochodzą smakowite zapachy
aż ślinka cieknie po schodach
w pustym sercu króluje jego matka
freud by się uśmiał ja też się uśmiecham
ale patrzy na mnie trochę dziwnie
jakbym była córką szklarza a nie inżyniera
może jednak lepiej jej nie drażnić wycofuję się ostrożnie na
korytarz ale jego ani śladu
pokoje żonglują echem poszukam
w ogrodzie na starannie przylizanym trawniku
wygrzewają się stadami buty piłkarskie i senne węże ambicji
przyglądają mi się z zaciekawieniem
nagle w domu zaczynają brzęczeć telefony
aż głowa pęka i blaszany głos matki bębni że wyszedł
że nie wiadomo kiedy wróci i że
tak skarbie tak
przekażę
nic tu po mnie mówię żegnając węże i buty ewakuuję płaszcz wyrzucam
do śmieci karteczkę że nikogo nie zastałam na ulicy zwracam uśmiechy
tramwajarzom i myślę że znać kogoś jak to się mówi
na wylot
nie wystarczy żeby tak od razu go odnaleźć
porty nie mogą uwierzyć odjeżdżam
papierowym parowcem do zakrętu
strony pędem przeskoczyć fosę
dalej słomkowy pociąg ziemskich
krasnoludków do rogu pokoju
tu kwiczy wynajęty wielbłąd
stugarbna bestia z jęzorem do pięt
wierzga cała pustynia dywanu
oby do okna dalej nie wiem gdzie
konie(c) apokalipsy
i ruszyły przedmioty do boga
z samego brzucha rzeczy
wistości wysupłane meble
szuflady brzemienne od noży
tratwy soli z wanny
szczupłe lustra od kurzu
puszyste żarówki kiście
rozwichrzonych firanek
spod moich stóp runął dywan
a ja wyję o jeden sznurek
o niteczkę chociaż o włos
dlaczego
czego nie chwytam staje się
poezją
nawet te słowa same pchają się do wiersza
kasuję heksametry przy wejściu do metra
i z hukiem zasuwamy do najbliższej
pointy
czego nie dotknę staje się
miłością
nawet komputer drukuje tylko erotyki
zakochana po uszy na
ustronnej stronie miotła
namawia myszkę do
najcichszych
pozycji
co mi nie strzeli do głowy staje się
wspomnieniem
nawet ten pomysł
żeby zostać twoją żoną
z firmowym znakiem jakości na palcu
zapomnę prędzej niż ty zdążysz
spytać:
czemu te wiersze takie
pokręcone
ostatnie słowo
napisz wiersz o miłości. niech nikt się nie dowie
że góry marzeń o mnie przenosisz bez wiary
że lusterka nadziei zarośnięte brwiami
marszczą się pod muśnięciem śliskich wędek płaczu
że w dzikie sny pikujesz jak ranny samolot
i pod powierzchnią nieba toniesz bez oddechu
czekaj na mnie na skraju swojego uśmiechu
aż stanę w pustej bramie telefonu
aż poddasz się zupełnie gdy obie ci podam
spierzchnięte ręce które już nie piszą wierszy
aż pod ostrzem skalpela zdążysz pożałować
że nikt nie był ostatni i nie będzie pierwszy
więc napisz mnie bez skreśleń. napisz mnie na nowo
złamanym palcem po stężałej z bólu wodzie
więc wymyśl mnie jak bajkę. jak zamek na lodzie
jak ten wiersz w który można na chwilę się schować
i obiecaj mi miłość aż po ostatnie słowo.